Premiera 16 maja 2006
Zobaczymy trzy poetyckie jednoaktówki współczesnego dramaturga Tomasza Mana. Przedstawienie jest kontynuacją dyplomowego spektaklu studentów warszawskiej Akademii Teatralnej pt. „Generacja”, a zarazem aktorskim popisem absolwentów tej szkoły.

„3x2” to krótkie historie relacji między Nią a Nim: opowieść kobiety, która straciła dziecko; monolog mężczyzny skierowany do zmarłej żony oraz dialog dwojga puentujący całe przedstawienie.

Reżyseria: Piotr ŁAZARKIEWICZ

Scenografia: Katarzyna SOBAŃSKA

Muzyka: Antoni ŁAZARKIEWICZ

Światło: Wojciech TODOROW

koprodukcja Sceny Współczesnej Teatru Stara Prochoffnia w Warszawie 
i Lubuskiego Teatru

OBSADA:

Marta Chodorowska – Ona
Tomasz Korczyk – On

Młodzi w duecie. Zielona Góra-Warszawa. Premiera Lubuskiego i Starej Prochoffni

We wtorek, 16 maja o godz. 19 Lubuski Teatr zaprasza na premierę sztuki „3x2” Tomasza Mana w reżyserii Piotra Łazarkiewicza.

Zobaczymy trzy poetyckie jednoaktówki współczesnego dramaturga Tomasza Mana. Przedstawienie jest kontynuacją dyplomowego spektaklu studentów warszawskiej Akademii Teatralnej pt. „Generacja”, a zarazem aktorskim popisem absolwentów tej szkoły. „3x2” to krótkie historie relacji między Nią a Nim: opowieść kobiety, która straciła dziecko; monolog mężczyzny skierowany do zmarłej żony oraz dialog dwojga puentujący całe przedstawienie.

W spektaklu grają: Marta Chodorowska, aktorka Teatru Narodowego, szerszej widowni znana z roli w serialu "Ranczo" oraz Tomasz Korczyk.

Przedstawienie jest koprodukcją [Sceny Współczesnej] Teatru Stara Prochoffnia w Warszawie i Lubuskiego Teatru. Warszawska premiera odbędzie się 23 maja, a kolejne spektakle w Zielonej Górze zaplanowano na środę i czwartek, 17 i 18 maja o godz. 19.

(kid), Gazeta Lubuska nr 109/11.05.
12-05-2006

Dla mnie Warszawa okazała się łaskawa

Zdarza się jeszcze, że ktoś pomyli go z autorem „Czarodziejskiej góry”, choć sam ma już niemały dorobek dramaturgiczny. Jego sztukę „111” - historię nastoletniego mordercy z tzw. normalnej rodziny - mogliśmy oglądać w Laboratorium Dramatu przy Teatrze Narodowym, kilka lat temu w Teatrze Polskim reżyserował swoją „Katarantkę” - opowieść o niewidomej staruszce. Jest też reżyserem, absolwentem Akademii Teatralnej, w Teatrze Powszechnym wystawił dwie sztuki Krzysztofa Bizio – „Porozmawiajmy o życiu i śmierci” oraz „Śmieci”. Za kilka tygodni rozpocznie zdjęcia do spektaklu telewizyjnego według swojej komedii „Dobrze”.

Sztukę „3 x 2” reżyseruje Piotr Łazarkiewicz. Spektakl powstał w koprodukcji Sceny Współczesnej w Starej Prochoffni i Teatru Lubuskiego im. Kruczkowskiego w Zielonej Górze. Na scenie zobaczymy młodziutkich absolwentów Akademii Teatralnej - Martę Chodorowską i Tomasza Korczyka.

Dorota Wyżyńska: Jak powstała sztuka „3 x 2”?

Tomasz Man: Te trzy części, z których składa się „3 x 2”, pisałem w różnych momentach mojego życia. Pierwsza powstała na bazie mojego dawnego utworu – „Historia pewnej miłości”. Kiedy go pisałem, wielu moich znajomych „odpadało” z wieloletnich związków. Zauważyłem, że coś takiego dzieje się z facetami, że nie potrafią utrzymać kobiety. I emocjonalnie, i finansowo. I te miłości przepadają. Przez mężczyzn. Wtedy też dużo czytałem Dostojewskiego, byłem pod wrażeniem „Łagodnej” i postanowiłem napisać tekst o tęsknocie za piękną, romantyczną miłością. „Historia pewnej miłości” to był monodram dla 50-letniego mężczyzny. W „3 x 2” bohaterem jest młody chłopak. Mamy wiec zupełnie inny punkt widzenia.

Druga część „3 x 2” - historia dziewczyny, która urodziła martwe dziecko - powstała z kolei do spektaklu dyplomowego „Generacja” (w reż. Piotra Łazarkiewicza) w Akademii Teatralnej. Trudny temat.

- Trudny temat, bo chciałem wyrazić prawdziwe uczucia nieszczęśliwej dziewczyny. A jednocześnie osiągnąć pewną intymność, doprowadzić do absolutnej ciszy na widowni.

Dla tego trudnego tematu znalazłeś też szczególną formę. To rozmowa, w której mówi tylko jedna ze stron - Ona. On milczy. Dlaczego?

- Najpierw napisałem dialog między chłopakiem i dziewczyną. Ale szybko zorientowałem się, że brzmi fałszywie. Kiedy zacząłem wyobrażać sobie taką rozmowę, usłyszałem, że tak naprawdę mówi tylko Ona. On nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa. Zbiera wszystko w sobie, przeżywa, milczy. Ona mówi za Niego. To w Niej siedzi cały ból. To Ona ma obsesję zmarłej córeczki.

Zauważyłem, że jak ludzie się rozstają, to nie rozmawiają, tylko wyrzucają z siebie długi monolog. A zawsze więcej do powiedzenia ma ten, kto czuje się porzucony.

A jak powstała trzecia część?

- Na zamówienie Piotra Łazarkiewicza, który po „Generacji” uznał, że warto ten temat drążyć. Właściwie wszystko mi podpowiedział: że ma być zupełnie inna, „z powietrzem” i „na wesoło”. Kompletna zmiana nastroju. Przygotowałem dwie wersje, zostawiając wybór reżyserowi i aktorom.

To rozmowa między chłopakiem a dziewczyną, bardzo realistyczna. W tekst wplotłem cytaty z poprzednich scen.

Czujesz się bardziej dramaturgiem czy reżyserem?

- O wiele trudniej jest mi pisać. Żeby w ogóle zacząć, muszę mieć w głowie dokładny plan. Inaczej nie siadam do biurka. A potem męczę się strasznie. Moją sztukę „111”, która ma zaledwie 30 stron, tworzyłem przez półtora roku. Ciągle coś zmieniałem, wyrzucałem. A kiedy reżyseruję np. sztukę Moliera w teatrze w Zielonej Górze albo świetny „Dzień świra” Marka Koterskiego (w Teatrze Miejskim w Gdyni) - to sama przyjemność.

A kiedy wystawiasz własny tekst, masz wiele zastrzeżeń do autora?

- O, wiele. Zanim dam tekst aktorom, przez kilka miesięcy wprowadzam kolejne korekty. A później na próbach wciąż coś zmieniamy. Zdaję się na aktorów, uważnie ich słucham.

Czy trudno zaistnieć w teatrze w Warszawie?

- Dla mnie Warszawa okazała się łaskawa. Wierzę w to miasto. Tutaj nauczyłem się teatru, skończyłem studia reżyserii w Akademii Teatralnej, byłem asystentem u Grzegorza Jarzyny przy „Magnetyzmie serca” w Teatrze Rozmaitości. Mieszkam we Wrocławiu, ale cały czas namawiam żonę, abyśmy przenieśli się do Warszawy.

A za chwilę zadebiutujesz w Teatrze Telewizji. Do kogo się zwrócono z propozycją: do Tomasza Mana - reżysera czy Tomasza Mana - dramaturga?

- Do nas dwóch. Poproszono mnie o wyreżyserowanie jednego z moich tekstów. Proponowałem najpierw „111”, „Matkę i Lamparta”, ale te tytuły odpadły, bo były „za smutne”. W końcu przyniosłem „Dobrze” - moją pierwszą komedię. To opowieść o starszym mężczyźnie, który spełnia marzenia swojego życia - wyrusza do Ameryki. A potem wraca, ale nie sam... Z Indianką. Wystąpią m.in. Marian Opania i Katarzyna Figura. Mamy właśnie próby. Zdjęcia planowane są na przełomie czerwca i lipca.

Nadal masz kłopoty ze swoim nazwiskiem?

- Mam. Wiele osób nie dowierza, że to moje prawdziwe nazwisko. Np. Ingmar Villqist, który - jak wiadomo - sam ukrywa się pod pseudonimem, rzucił mi kiedyś: „Tomasz Man - fajne pseudo”.

Nieźle mnie urządził mój tata. Ale jestem mu wdzięczny. To, że tak się nazywam, miało wpływ na moje życie. Po prostu zainteresowałem się tym gościem, jego twórczością. A w Niemczech to już wszyscy się zachwycają się moim nazwiskiem. Kiedy mieliśmy tam czytanie „111”, podszedł do mnie profesor literatury, który robił doktorat z twórczości Tomasza Manna, i wręczył mi znaczek przedstawiający... Zresztą zobacz sama, bo noszę go ze sobą...

...Tomasza Manna.

„3 x 2” Tomasza Mana. Reżyseria - Piotr Łazarkiewicz. Występują: Marta Chodorowska i Tomasz Korczyk. Scenografia - Katarzyna Sobańska, muzyka - Antoni Łazarkiewicz, światło - Wojciech Todorow. Premiera warszawska - dziś o godz. 19.15. Scena Współczesna w Starej Prochoffni (ul. Boleść 2), następne spektakle: jutro (24 maja) o godz. 19.15 oraz 8-10 czerwca.

Dorota Ważyńska, Gazeta Wyborcza - Stołeczna nr 119
23-05-2006

Historie intymne

Sztuka Tomasza Mana ma oryginalną formę. - Dwie główne części to swoiste monodramy. Nietypowe. To dialogi między kobietą a mężczyzną, w których jedna ze stron milczy albo mówi bardzo niewiele.

Autor wyjaśnia, że ten zabieg - wprowadzenie monologu zamiast tradycyjnego dialogu - był tu konieczny. - Zauważyłem, że jak ludzie się rozstają, to nie rozmawiają, ale tylko prowadzą monologi, które są rodzajem skargi, spowiedzi czy próbą podsumowania tego wszystkiego, co się wydarzyło. Ta druga strona po prostu nie może mówić. Nie umie nic powiedzieć.

Nie byłoby premiery w Starej ProchOFFni, gdyby nie „Generacja” spektakl dyplomowy, który Piotr Łazarkiewicz w zeszłym sezonie przygotowywał ze studentami Akademii Teatralnej. To właśnie wtedy reżyser poprosił kilku współczesnych autorów o napisanie krótkich form teatralnych, z których zbudował scenariusz „Generacji”. Wśród utworów znalazła się miniatura Tomasza Mana (autora m.in. „Katarantki” i „111”) - historia dziewczyny, która straciła dziecko, a teraz w obecności ojca dziecka próbuje wyrzucić z siebie wszystko to, co ją boli.

Ta 20-minutowa scena - zagrana przez Martę Chodorowska i Tomasza Korczyka ówczesnych studentów Akademii Teatralnej - była porażająca. Piotr Łazarkiewicz postanowił do niej wrócić. A Tomasz Man - na życzenie reżysera - dopisał jeszcze dwie części. Znalazł w starych papierach i przerobił monolog mężczyzny, który opowiada o zmarłej żonie. Trzecia część ma spajać dwie wcześniejsze. - To scena między parą, która żartuje sobie, przytaczając motywy z poprzednich części - zdradza autor.

Spektakl powstał w ramach Sceny Współczesnej w Starej ProchOFFni. We współpracy z Teatrem Lubuskim im. Kruczkowskiego w Zielonej Górze.

***

Zaprasza Piotr Łazarkiewicz, reżyser spektaklu: - Rok temu przygotowując spektakl dyplomowy studentów Akademii Teatralnej „Generacja”, poprosiłem kilku współczesnych autorów o napisanie krótkich form teatralnych. Nie narzucałem im tematu. Ustaliliśmy, że będą to etiudy dotyczące młodych ludzi żyjących dziś w Polsce. Tomek Man przysłał mi 20 stronicowy tekst, napisany jako monolog, ale z udziałem dwóch osób, bez didaskaliów. Coś zupełnie nietypowego, niewymiarowego. Przejmujący utwór, dla którego trzeba było znaleźć sceniczny wyraz.

„Generacja” zagrana była wiele razy, ale z końcem sezonu - jak wszystkie dyplomy - zeszła z afisza. Trochę szkoda mi było tej etiudy Mana, która - mam wrażenie - bardzo mocno zaistniała w przedstawieniu. Właściwie już przed premierą czułem, byłem przekonany, że ta malutka forma teatralna, którą napisał Tomek, może być dobrym punktem wyjścia do skonstruowania pełnego spektaklu. Spektaklu, który skupi się na emocjach pomiędzy dwojgiem ludzi.

Wyobraziłem sobie, że skoro osobą dominującą w pierwszej części była kobieta, to w drugiej - powinien być mężczyzna. I od razu pomyślałem też o trzeciej części - krótszej, dialogowej, o zupełnie innym charakterze niż dwie poprzednie. Tomek Man podchwycił mój pomysł i wkrótce przedstawił mi swój nowy tekst „3x2”.

Bohaterowie Tomasza Mana to młodzi ludzie, wrażliwi, nawet nadwrażliwi. Boleśnie doświadczenie przez życie próbują uwolnić się od swoich wspomnień. Szukają zastępczych światów. Mimo wszystko chcą być szczęśliwi.

Dlaczego jedna osoba mówi, a druga nie mówi, albo mówi bardzo niewiele? To związane jest z projekcją świata wewnętrznego tych ludzi. Często pod wpływem rozmaitych przeżyć zdarza się nam, że widzimy, czujemy koło siebie kogoś, kogo w rzeczywistości z nami nie ma. Jednak obecność tej wyobrażonej postaci jest bardzo silna. Być może silniejsza nawet niż gdyby ta osoba naprawdę pojawiła się blisko nas.

Chcąc oddać tę specyficzną relację między bohaterami, zdecydowaliśmy się na zastosowanie - mam wrażenie - oryginalnych środków teatralnych. To, co zrobiliśmy, nie jest monodramem. Zdecydowaliśmy się poszukać nowej formy. A właściwie zbudować ją od podstaw. Praca była fascynująca. Wymagała pełnego oddania, intymności i zaufania sobie nawzajem.

DOW [Dorota Wyżyńska], Gazeta Wyborcza - Stołeczna nr 116/19.05 - Co Jest Grane
23-05-2006

Nagość, nieszczęście i banał

Wszystko zaczęło się przed rokiem, kiedy Marta Chodorowska i Tomasz Korczyk byli jeszcze studentami warszawskiej Akademii Teatralnej. Wówczas reżyser Piotr Łazarkiewicz, przygotowując dyplomowy spektakl ich rocznika „Generacja”, poprosił współczesnych autorów o napisanie krótkich teatralnych form. Był wśród nich monolog autorstwa Tomasza Mana. Kiedy spektakl dyplomowy zszedł z afisza, Łazarkiewicz poprosił autora o dopisanie dwóch kolejnych części. Takim sposobem powstały dwie do bólu banalne opowieści o bardzo nieszczęśliwych młodych ludziach.

Historia nr 1: wchodzi na scenę chłopczyk, który wspominając zmarłą żonę, próbuje udawać niezrównoważonego emocjonalnie i sfrustrowanego wdowca. Narzeka na żonę, która nie sprzątała, nie chciała modnie się ubierać i nie gotowała, chociaż on kupował same smakołyki. Za to lubiła długo spać i grywać na fortepianie. Ów chłopczyk, targany przez bolesne wspomnienia, próbuje usprawiedliwić się przed sobą, że bynajmniej nie on doprowadził do samobójstwa ukochanej albo znienawidzonej (trudno stwierdzić) kobiety. Chwila przerwy. Oczy zaczynają przyzwyczajać się do ciemności i... kolejna przeraźliwie nudna historia. Tym razem trauma dotyka dziewczynkę z małego miasteczka, która opowiada, że straciła dziecko. Straciła je na pewno, choć w rojeniach panienki ono jest, śpi lub płacze, czyli ma się całkiem nieźle. Milczący, bo wyimaginowany sprawca ciąży chyba chciałby jak najszybciej czmychnąć od załamanej. Podobnie jak widzowie.

Kobieta przechodzi do sielskich wspomnień o wspólnych ze sprawcą ciąży spacerach po plaży i połykaniu bursztynów, o tym, jak się dla niego rozbierała. Jeśli jednak robiła to tak nieśmiało, bez przekonania i bez najmniejszej dawki erotyzmu, jak na scenie, to już chyba wszystko rozumiem... Aha, nie miałam pojęcia, że w małych miasteczkach zamiast staników nosi się... bandaże.

Trzecia historia. Niewątpliwie najlepsza i to nie tylko dlatego, że najkrótsza.

Chwilami bywa nawet śmieszna, bo aktorzy cytują słowa z poprzednich odsłon po prostu z nich drwiąc, całkiem słusznie zresztą.

Być może Piotr Łazarkiewicz chciał stworzyć specyficzny teatr intymny, w którym opowiada się wprost o ekstremalnych odmianach miłości, samotności albo bólu po stracie kogoś bliskiego. Ale nie stworzył. Kiedy oglądam sceniczne cierpienia Chodorowskiej i Korczyka, do końca nie wiem, czy współczuć ich bohaterom, czy samym aktorom, wpuszczonym w tę żałosną grafomanię. Pusty śmiech wywołuje też zabieg reżysera, który każe wykonawcom udawać, że są sami na scenie, podczas gdy wcale tak nie jest. Nikt też nie wpadł na pomysł, by banały tekstu Mana zastąpić choć w kilku momentach grą wymownych i symbolicznych gestów. Efekt? Sceniczny potworek - rzecz kompletnie nie do oglądania. Pozostaje współczuć aktorce, która zupełnie niepotrzebnie się obnażyła, bo to też trzeba potrafić.

Agnieszka Michalak, Dziennik nr 38
02-06-2006

3 x kobieta, 3 x mężczyzna

 

     „3x2” to trzy historie relacji damsko–męskich, głuchego dialogu przechodzącego w monolog. Tak w największym skrócie przedstawia się konwencja dramatu Tomasza Mana . Trzy krótkie, wydawać by się mogło rozłączne jednoaktówki Jego i Jej tworzą w efekcie spójny, niczym działanie matematyczne, dramat. Dramat dwojga ludzi , pary kochanków połączonych pozornym spoiwem miłości, które pęka w obliczu tragedii tego świata. Początkowo płomienne ogniwa wzajemnych zapewnień o uczuciu tworzące pozornie stalową, wieczną konstrukcję, dość szybko korodują oblewane zewsząd rzeczywistością.
     Podobnie jest w „3x2”. Reżyser poprzez prostotę i wyrazistość przekazu odtworzył znakomicie trzy „wizje lokalne” korozji związku kobiety i mężczyzny.
     Dramat pierwszej, niewinnej miłości, zadeptanej „buciorami” własnych projekcji szczęścia, przeplata się z monologiem mężczyzny wylewającego głuche żale i pretensje po stracie żony, wreszcie opowieść zrozpaczonej kobiety po starcie dziecka tworzy fabułę ludzkiego dramatu.
     Trzy akty składają się na diagnozę ogólnoludzkiego problemu, egoistycznego kompleksu pragnienia miłości. W kontekście dramatu wydaje się, że człowiek jest miłosnym sępem, każdy pragnie wyrywać jak największe kęsy dla siebie z tej drugiej osoby, w zamian nie oferując niczego.
     W wyniku emocjonalnego wampiryzmu rodzą się wzajemne pretensje. Posiadając pozorny akt własności, rościmy sobie wyimaginowane prawa do drugiej osoby, która staje się naszym żywicielem. W obliczu tragicznych zdarzeń szybko odcinamy się od naszego miłosnego powiernika. Z 3x2 bardzo szybko robi się 2x (3x1). Dramat zdaje się potrójnym ostrzeżeniem przed matematycznym wyrachowaniem w obliczu uczuć i przed próbą przewartościowania samego siebie. Teatralna odsłona naszej intymności, uzupełniona dobrą grą aktorską studentów warszawskiej Akademii Teatralnej - Marty Chodorowskiej i Tomasza Korczyka, którzy musieli sprostać monologicznemu oddaniu rzeczywistości - niewątpliwie zachęca do wybrania się na sztukę.

Marcin Zieliński, www.napis.pl 29.05.2006