Premiera 11 czerwca 2006
Hedda - bohaterka sztuki napisanej przez Ibsena w 1890 r. - bardzo przypomina Norę, inną heroinę norweskiego dramaturga.

Mimo młodego wieku, wydaje się wszakże kobietą znacznie dojrzalszą, która już umie układać własne życie po swojemu i wie, co robić, by odgrywać istotną rolę w życiu innych. Brakuje jej tylko wewnętrznego kompasu, który wskazywałby właściwy etycznie kierunek drogi. Zrozumiawszy swój błąd, nie jest w stanie unieść ciężaru winy, może jedynie odejść na zawsze.
Reżyseria i scenografia: Ewelina PIETROWIAK
Tłumaczenie z norweskiego: Anna MARCINIAKÓWNA
Muzyka: Michał GÓRCZYŃSKI

OBSADA:

Marta Frąckowiak – Hedda Gabler
Marcin Wiśniewski – Jørgen Tesman
Marta Artymiak – Thea Elvsted
Tatiana Kołodziejska – Julia Tesman
Wojciech Brawer – Eilert Løvborg
Janusz Młyński – Sędzia Brack

Mija 100 lat od śmierci Henrika Ibsena (1828-1906), norweskiego dramaturga, który swoją twórczością dokonał zmian w mentalności i sposobie myślenia wielu pokoleń ludzi. Twórczością swą przyniósł też światu odnowienie i ożywienie, przede wszystkim myśli chrześcijańskiej. Poprzez pryzmat dramatycznych utworów obnażał i krytykował również samego siebie, dzięki czemu jest w nich wciąż obecny.

Ibsen nadal jest autorem “żywym” i czytanym, choć na pozór powinien znaleźć się już w lamusie historii dramatu i teatru jako zasłużony i szacowny, ale staroświecki dramatopisarz. Na pozór, bo choć realia XIX-wiecznego życia pozostają dla nas zamierzchłą przeszłością, to, obecne w jego utworach, konflikty ludzkie ciągle wydają się aktualne. W polskich teatrach trwa przegląd utworów Ibsena: Teatr Dramatyczny ma już “Kobietę z morza”, Teatr Montownia “Peer Gynta”, Powszechny “Johna Gabriela Borkmana”, pokazywanego także jako monodram przez Joannę Szczepkowską. Teatr Narodowy przygotowuje kolejny mroczny ibsenowski dramat - będzie to “Nora”, znana w Polsce także jako “Dom lalki” z Dorotą Landowską w roli tytułowej.

Ibsen, wielki pisarz, moralista, bojownik prawdy, nazywany sumieniem XIX-wiecznej Europy, ma wszelkie szanse doczekania się u nas swego renesansu.

Hedda - bohaterka sztuki napisanej przez Ibsena w 1890 r. - bardzo przypomina Norę, inną heroinę norweskiego dramaturga. Mimo młodego wieku, wydaje się wszakże kobietą znacznie dojrzalszą, która już umie układać własne życie po swojemu i wie, co robić, by odgrywać istotną rolę w życiu innych. Brakuje jej tylko wewnętrznego kompasu, który wskazywałby właściwy etycznie kierunek drogi. Zrozumiawszy swój błąd, nie jest w stanie unieść ciężaru winy, może jedynie odejść na zawsze.

W recenzji z “Heddy Gabler”, wystawionej w Krakowie w 1921 r. z Ireną Solską w roli tytułowej, Tadeusz Boy-Żeleński wyraził swój podziw dla ciągle młodej sztuki Ibsena. Wielki Norweg potrafił poruszać widzów, wydobywać tragizm i wielkość tkwiące w każdym człowieku, niezależnie od epoki, odrębności obyczajowych czy kulturowych. Po wojnie wybitną kreację w dramacie autora “Dzikiej kaczki” stworzyła Aleksandra Śląska. Hedda w jej interpretacji to kobieta demoniczna, trawiona przez niezaspokojoną żądzę władzy nad mężczyzną, która doprowadza ją aż do tragedii.

Akcja sztuki zaczyna się w chwili, gdy Hedda i Jørgen Tesmanowie wracają z podróży poślubnej. On, historyk sztuki, doktor, a wkrótce może profesor, cieszy się swoją małą stabilizacją. Ma śliczną żonę, własny elegancki dom, wygodny gabinet, swoje stare ulubione kapcie, a przed sobą - perspektywę rychłego rozpoczęcia pracy o brabanckich wyrobach ludowych w średniowieczu. Jego sukcesy życiowe i plany radują starą ciotkę Julię, która swojego chłopca kocha nad życie, lecz rozczarowują Heddę. Dumna córka generała Gablera w głębi duszy pogardza mężem, który jest mężczyzną słabym, infantylnym i nijakim, a jako naukowiec jest tylko zręcznym kompilatorem. Gardzi też starym adoratorem, który snuje płaską intrygę, by wreszcie móc odegrać rolę “jedynego koguta na podwórku”. Rozczarowuje ją także przyjaciel z lat młodości, który w pewnym momencie poddał się rygorom mieszczańskiej moralności i zbyt późno dowiódł, że jest człowiekiem myślącym oryginalnie, twórczym i utalentowanym. Hedda szuka w życiu piękna, ale wyobraża je sobie jako teatr gestów, poetycznych i efektownych sytuacji. Czuje się silna i chce poczuć smak władzy nad człowiekiem. Zaczyna działać, gdy dowiaduje się, że Eilert Lovborg mógłby zagrozić naukowej karierze jej męża. Kiedy pijany do nieprzytomności Eilert gubi rękopis dzieła swego życia, Hedda podsuwa zrozpaczonemu autorowi myśl o samobójstwie. Nie ma wyrzutów sumienia, że zniszczyła manuskrypt i jego twórcę. Ma żal, że nieszczęsny nie strzelił sobie prosto w serce, lecz zginął w okolicznościach poniżających i skandalicznych. Jeszcze raz zrobi więc użytek z pistoletów generała Gablera.

W spektaklu telewizyjnym, który powstał w 1962 roku, Heddę zagrała Zofia Rysiówna. W obsadzie znaleźli się również: Czesław Wołłejko, Adam Hanuszkiewicz, Elżbieta Kępińska, Teofila Koronkiewicz, Janusz Bylczyński. Tekst opracował Stanisław Hebanowski, reżyserował Adam Hanuszkiewicz.

W telewizyjnej inscenizacji “Heddy Gabler” w przekładzie Józefa Giebułtowicza, w reżyserii Jana Świderskiego z 1974 r. tytułową rolę zagrała Aleksandra Śląska. Partnerowali jej - Ignacy Gogolewski (Eilert Løvborg), Jerzy Kamas (Jørgen Tesman), Anna Milewska (Pani Elvsted), Władysław Kowalski (Sędzia Brack), Elżbieta Wieczorkowska (Julia Tesman), Irena Jaglarzowa (Berta).

W 1993 roku “Heddę Gabler” dla Teatru TV wyreżyserowała Krystyna Janda. Tytułową rolę zagrała Anna Radwan, Jørgena Tesmana kreował Rafał Królikowski, Eilerta Løvborga – Artur Żmijewski.

“Heddę Gabler” w Lubuskim Teatrze reżyserowała Ewelina Pietrowiak. Artystka urodziła się w 1977 roku w Poznaniu; jest studentką IV roku Wydziału Reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej; jest absolwentką Szkoły Muzycznej I st. i Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej. Asystowała Mariuszowi Trelińskiemu w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej przy spektaklach “Dama Pikowa” P. Czajkowskiego i “Andrea Chenier” U. Giordano. Zrealizowała “Gości” Ronalda Harwooda na scenie Le Madame w Warszawie i “Pokojówki” Jeana Geneta w warszawskim teatrze Ateneum. Do swoich spektakli przygotowuje także scenografię.

Ibsen pozwala na bunt

Rozmowa z Eweliną Pietrowiak, reżyserem i scenografem przedstawienia “Heddy Gabler” , którego premierę zobaczymy w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze 10 i 11 czerwca

Kim jest Hedda Gabler? Czy bajkę o niej można by zacząć słowami: w złotej klatce żyła sobie młoda dziewczyna...

Można by. Hedda jest główną bohaterką sztuki Henrika Ibsena, którą realizujemy. To dwudziestokilkuletnia dziewczyna, niedawno poślubiona panu Jorgenowi Tesmanowi. Właśnie wróciła z podróży poślubnej i zaczyna normalne, małżeńskie domowe życie, które ją od pierwszego dnia bardzo przeraża. Ta bajka zaczyna się ślubem, ale nie kończy happy endem.

Obchodzimy rok Ibsenowski. Czy dlatego w Lubuskim Teatrze będzie wystawiana “Hedda Gabler”?

Obchodzimy100-lecie śmierci dramaturga, ale to okoliczność niezamierzona. “Heddę” chciałam zrealizować już dawno, od momentu pierwszego przeczytania sztuki i dlatego zaproponowałam jej wystawienie. Jest grana w świecie, w tym roku będzie miała kilkadziesiąt wystawień. Choć nie jest tak znana jak “Nora”, bez wątpienia należy do najlepszych sztuk Ibsena.

Na ile Hedda Gabler może być postacią atrakcyjną dla współczesnych kobiet w naszej zachodniej cywilizacji?

Bohaterka jest uwikłana w sytuację, z której nie do końca zdaje sobie sprawę. Czuje się zamknięta, źle, ale boi się to sobie uświadomić. Nora od kilku lat jest żoną, ma dzieci, a Heddę wątpliwości i rozterki dopadają na samym początku małżeństwa. Dla mnie jest to postać na wskroś współczesna, oczywiście pierwotnie umiejscowiona w realiach XIX-wiecznej Norwegii w bardzo specyficznej sytuacji rodzinnej, społecznej, ale młoda i bardzo emocjonalna. Kobieta, która czuje, myśli, postępuje bardzo współcześnie. Ibsen kreując swoją bohaterkę, wyprzedził czasy, w których żył. Dziś nie robi się sensacji z faktu, że kobieta myśli i czuje, choć nadal jest wiele tematów tabu.

W sztuce Hedda dowiaduje się, że ma zostać matką i ta wiadomość jej absolutnie nie cieszy.

Kobieta jest przerażona, kiedy okazuje się, że jest w ciąży, jest na to nieprzygotowana psychicznie. Boi się swojego dziecka, boi się siebie jako matki To jedna z przyczyn jej depresji. Strach nie wynika z jej niedojrzałości, ale z nadświadomości, z tego, że zna siebie, swoje reakcje i w początkowym okresie ciąży czuje, że nie podoła nowej sytuacji. To problem budowania postaci Heddy, jej relacji z innymi ludźmi, także z nienarodzonym dzieckiem

“Hedda” dotyka problemu konformizmu i nonkonformizmu. Bohaterowie boją się, szukają siebie, czasami prawdę oblekają w inne słowa. Każdy gra – wie, że się tego od niego oczekuje. Nikt nie jest jednoznaczny.

Jaka jest Hedda w relacji z ciotką Tesmana, symbolem tradycyjnej kobiecości

Ona jej nie znosi, bo czuje się gorsza. Zwłaszcza, kiedy widzi jej ciepło i serdeczność. Odrzuca ofiarowaną sobie pomoc. Ibsen mówi, że mamy prawo nie godzić się na obce nam postawy społeczne i buntować przeciwko zastanemu porządkowi. Hedda jest o tyle archaiczna, że buntując się wewnętrznie, ma problemy z wypowiedzeniem i realizacją zamierzeń.

Zapytam o relacje Heddy z mężczyznami.

Pojawia się trzech ważnych mężczyzn w jej życiu: mąż, bardzo poczciwy, dobry, prostolinijny, za którego wyszła przez przypadek; sędzia Brack, wyrafinowany i wyrachowany, jedyny przyjaciel; pojawia się też dawna miłość, Løvborg, pisarz, boży pomazaniec, alkoholik. Ich obecność utrudnia życie Heddy. Ona nie szuka swej tożsamości, ale podejmuje kolejne gry w kontaktach z mężczyznami. Liczy na chwile szczerości z sędzią Brackiem, decyduje się na bohaterstwo wobec swojego dawnego kochanka, wyznaje miłość, za co zostaje ukarana i czego bardzo żałuje. Z każdym z nich ma bardzo skomplikowane relacje.

Zajęła się pani reżyserią i scenografią “Heddy Gabler”...

Reżyserowanie i projektowanie scenografii traktuję jako elementy nierozerwalnie ze sobą związane. Reżyserzy czytając sztuki czasem badają relacje psychologiczne, inni skupiają się na jednym bohaterze, ja umieszczam ich w przestrzeni. Reżyserowanie jest budowaniem postaci, ale i rysowaniem przedstawienia. To współegzystencja.

Na ile pani teatr odpowiada na pytania o wnętrze człowieka?

Na pytanie o kondycję człowieka najpełniej odpowiada sztuka i filozofia. Reżyseria jest sztuką czytania literatury. Teatr opowiada na to pytanie tak, jak ja sobie tę odpowiedź wyobrażam. Zadaję pytania osobiste, które mnie dręczą, które tłumaczą człowieka. Najlepiej nadają się do tego teksty klasyczne. Otwierają najgłębsze dna człowieczeństwa.

Rozmawiała Joanna Curzytek, Pilot Kulturalny. Akademickie Rado Index, 30 maja 2006.

HEDDA STRZELIŁA FOCHA

Recenzja Doroty Żuberek

Statystyczny mężczyzna powie, że Hedda jest próżną, rozpuszczoną, pozbawioną ambicji egoistką. Statystyczna kobieta nie będzie już tak surowa. Co stwierdzi statystyczny widz po ostatniej w tym sezonie premierze “Heddy Gabler” w Teatrze Lubuskim?

Zielonogórski teatr włączył się w obchody roku Henryka Ibsena. Mija właśnie 100 lat od śmierci jednego z najwybitniejszych dramaturgów świata. Premiera “Heddy Gabler”, przygotowana przez Ewelinę Pietrowiak (reżyser i scenograf), to spojrzenie młodej kobiety na sztukę powstałą przed ponad wiekiem, dlatego “Heddę” czyta współcześnie.

Reżyserka pracowała na tekście Anny Marciniakówny, pierwszego polskiego przekładu z języka norweskiego. Wszystkie dotychczasowe były z niemieckiego. Podoba mi się ten język. Jest żywy, soczysty, łatwo wpada w ucho.“Hedda Gabler” to historia nowożeńców, których po powrocie z podróży poślubnej czeka nowe życie. I trochę niespodzianek, raczej nieprzyjemnych. Okazuje się, że profesorska nominacja Jørgena Tesmana (Marcin Wiśniewski) jest niepewna. A wszystko przez przyjaciela Eilerta Løvborga (Wojciech Brawer), odwiecznego rywala na polu naukowych poszukiwań i byłej miłości Heddy (Marta Frąckowiak), o czym młody żonkoś się nie dowie, ani się tego nie domyśli. Løvborg wydał właśnie bestseller i odbudowuje nadszarpniętą skandalami reputację naukowca i mieszczanina.

Hedda, rozczarowana oddalającą się wizją spokojnego, choć wystawnego życia przy boku niekochanego męża, którego poślubiła tak naprawdę z powodu... żartu, zaczyna pogrążać się w zawiści i pogardzie dla innych, życie traktujących bardziej serio. Niejedną feministką na widowni zatrząsłby obraz kobiety, jaki nakreślił Ibsen... Niemoc i brak ambicji popychają Heddę do wchodzenia z butami w życie innych. Lecz Heddy należy żałować - okazuje się bowiem, że czynienie zła - to jedyne, co potrafi robić z pasją.

Pietrowiak widzi to, co u Ibsena uniwersalne: miłość, zazdrość, nienawiść, pogardę, pożądanie... Współczesne jest też to, co wokół - meble z najnowszego katalogu Ikei, nowoczesny design mieszkania, ubrania znane z polskiej ulicy. Hedda mogłaby być naszą koleżanką. Ale nie jest.

Reżyserka nie prowadzi konsekwentnie do końca swojego dobrego pomysłu. Powstaje niespójny obraz. Skoro Hedda chce zaprosić ciotkę męża do męża, to niech do niej zadzwoni. Od dziewczyny w modnych rybaczkach z kieszeniami tego bym oczekiwała.

Hedda czuje się silna i chce czuć smak władzy. Manipuluje mężczyznami, wykorzystuje ich słabości. Niszczy ich po kolei, podsuwając im myśli samobójcze lub broń. Nie udaje jej się stłamsić pani Elfsted (Marta Artymiak), silnej, właśnie przez głęboką, pełną poświęcenia, odważną miłość. Ona jest odporna na Heddę. Nie udaje się jej też pokonać męża, który bardziej od młodej żony kocha swoją pasję. I dla nauki (i pamięci przyjaciela) poświęci swoje życie.

Główna bohaterka doprowadza jednak do śmierci Eilerta, który złamany intrygą traci dzieło swojego życia. Jego książka leży spokojnie w szufladzie Tesmanów, ale Hedda mu tego nie mówi. Z rozbrajającym uśmiechem podaje pijanemu, zrozpaczonemu Eilertowi pistolet. Potem niszczy również rękopis książki. Chce zetrzeć ślad pamięci o mężczyźnie, którego kocha, choć nie potrafi się z tym pogodzić. Bo kochać można, w jej wypadku, tylko siebie. Hedda pragnie władzy, choć nie potrafi udźwignąć jej ciężaru, a sama nie ma światu nic do zaoferowania. Nie potrafi nawet grać swej roli do końca. Eilert wygra z Heddą. Oboje skończą tragicznie, lecz to o nim pamięć przetrwa, a po Heddzie nie zostanie nic.

Eilerta publiczność zapamięta też dzięki wspaniałej grze Wojciecha Brawera. To on wprowadza na nieco uśpioną scenę żywiołową energię. Mówi szybciej, chodzi szybciej, głośno krzyczy. Ironiczny, nawet kiedy milczy, to przykuwa uwagę. Przejmująco wypadła jego scena rozpaczy połączonej z atakiem delirium. Inna postać, sędzia Brack (Janusz Młyński), budziła moją złość. Z trudem hamowałam się, aby nie zepchnąć go ze sceny albo przynajmniej nie podeptać mu okularów. Kanalia, kłamca, szantażysta i oszust.

Piękno czynów, myśli i zachowań, którego tak pragnie Hedda, jest dla niej niedostępne. A jej postępowanie odpycha ją od niego jeszcze bardziej. Hedda jest zła. Jest kobietą fatalną i otacza ją świat, w którym pięknie być nie może. Jedynie domyślam się tego, bo Marta Frąckowiak nie pokazała mi tragizmu tej postaci. Miałam wrażenie, że jest na scenie trochę zagubiona. Nie wiedziała, jak stanąć, co zrobić z rękoma.

Moim zdaniem nieszczęśliwa, niespełniona Hedda obraża się, jest naburmuszona i robi fochy, ponieważ jest uszyta na miarę świata, w którym i mężczyźni są inni, a okoliczności bardziej sprzyjające. To świat, którego nie będzie. Przynajmniej dla niej.

Dorota Żuberek, Gazeta Wyborcza nr 140, 17 czerwca 2006.

JEŚLI NIE MILOŚĆ – TO CO ?

Recenzja Joanny Kapicy-Curzytek

“Hedda Gabler”, choć nie tak dobrze znana jak “Nora”, bez wątpienia należy do najlepszych sztuk Ibsena. W czerwcu jej premiera w reżyserii Eweliny Pietrowiak, odbyła się w Lubuskim Teatrze. Tytułową postać zagrała Marta Frąckowiak, wieńcząca tą rolą swój pierwszy rok w pracy w teatrze. Ewelina Pietrowiak, w jednej osobie reżyser i scenograf przedstawienia - postawiła na współczesną oprawę spektaklu, podkreślając tym samym, iż pytania stawianie przez Ibsena są nadal aktualne również dla widza w XXI wieku.

Opowieść o Heddzie można zacząć słowami: w złotej klatce żyła sobie młoda kobieta... Właśnie wróciła z mężem Jørgenem Tesmanem (Marcin Wiśniewski) z sześciomiesięcznej podróży poślubnej i w nowo urządzonym domu zaczyna codzienne życie. Małżeństwo Heddy zaczęło się od żartu, nieprzemyślanych słów, można wręcz rzec - od typowego błędu opełnianego przez niedoświadczone dziewczęta, jakim jest brak rozróżnienia między bajkową fikcją melodramatu a prawdą życia. Szybko się okazuje, że skoro powiedziało się “a”, to trzeba powiedzieć “b”. Sztywne ramy obyczajowej konwencji, obowiązującej w świecie są ciaśniejsze i bardziej bezwzględne niż Hedda sądziła. Trzeba ułożyć sobie życie z typową przedstawicielką “mieszczańskiego gatunku”, jaką jest ciotka Tesmana - Julia (Tatiana Kołodziejska), z którą mąż jest od dziecka związany, nawet bardziej niż powinien. Pojawia się Sędzia Brack (rewelacyjny Janusz Młyński) - przyjaciel domu, który ma aspiracje, aby zostać raczej “przyjacielem p a n i domu”. Heddę prześladuje przeszłość w postaci Thei Elvsted (Marta Artymiak), dawnej szkolnej koleżanki, oraz Eilerta Løvborga (Wojciech Brawer), wracającego po przejściach do świata. Młodych w przeszłości łączyło rzekomo “coś więcej”.

Dramat na scenie ma “bergmannowski” klimat, jest pełen napięcia, gęsty od symboli, słów i ukrytych pod nimi znaczeń, ale nie jest “duszny” i nie przytłacza widza: język dialogów jest żywy i potoczysty. Intryga, mająca swoje źródło w naukowej rywalizacji pomiędzy Tesmanem a Løvborgiem, wciąga w swoje szpony także i Heddę. Stopniowo narasta napięcie i spirala zła. Wyścig ku karierze Løvborg przypłaca życiem. Są poszlaki, że do jego śmierci przyczyniła się Hedda. Życie przestaje być zabawą i fantazją. Nawarstwiają się komplikacje - i jest to także kulminacyjny moment, gdy na chwilę zostaje odsłonięte prawdziwe wnętrze i inna niż dotąd twarz głównej bohaterki. W tragicznej śmierci Løvborga Hedda odnajduje piękno, które jest jako przejaw pełni życia, w dodatku na tyle bez granic, że obejmuje także władzę odebrania go sobie. Hedda jawi się nam jako osoba niespełniona, marząca o wewnętrznej wolności i o tym, aby bez poczucia lęku i winy móc zgłębiać pokłady swoich prawdziwych emocji. Chce nimi dzielić się ze światem, nie tylko w nim być. Chce żyć prawdziwym życiem. Interesujące, iż Ibsen nie proponuje rozwiązania, które powszechnie uważa się za jedyne w przypadku kobiety: nie stawia Heddzie warunku, aby sens i poczucie życia prawdziwym życiem odnajdowała w miłości. Dziś nadal ta myśl Ibsena godzi w obowiązujące stereotypy.

Ibsen wyraźnie stawia granicę pomiędzy poczuciem wewnętrznej wolności kobiety oraz jej miłością do mężczyzny. Widzimy to podczas sceny między Heddą a Brackiem, gdy Sędzia proponuje milczenie w sprawie Løvborga w zamian za romans. Hedda odrzuca względy Bracka, nie zniesie zależności od niego mówiąc: “prędzej bym umarła”. Są to, jak okaże się później, słowa prorocze. Jakże różni się Hedda od “kochającej za bardzo” (jak powiedzielibyśmy współczesnym językiem) Pani Elvsted, uzależnionej od obiektu swoich uczuć – Løvborga, oraz od ciotki Julii. Obie kobiety żyją życiem innych i uciekają od konieczności spojrzenia w swój wewnętrzny świat. Samotność oznaczałaby dla nich utratę sensu życia. Słowa uznania dla Marty Artymiak w roli Pani Elvsted, w której oprócz bezwarunkowego oddania i bezgranicznej miłości (co tak często uważane jest za ideał uczucia) świetnie nakreśliła także jej “drugie dno” - wewnętrzny chaosu i emocjonalną niewolę.

Hedda jest inna od obu kobiet obecnych w dramacie, bowiem nie poświęcenie i miłość jest motorem jej zachowań i postaw. Jeśli nie miłość - to co? Kim zatem jest Hedda Gabler? Czy tylko kobietą chłodną i niedostępną, kochającą wyłącznie siebie, nieodczuwającą wyrzutów sumienia, gdy manipuluje otaczającymi ją osobami, a jednocześnie niezdolną do świadomego wykorzystania posiadanej nad nimi władzy? Warto zauważyć, że tylko Hedda zmienia się pod wpływem śmierci Løvborga i próbuje dostrzec coś w swoim wnętrzu, dojść do swojej wewnętrznej prawdy. Ta chwila spojrzenia prosto w twarz swoim myślom kosztuje ją życie. Czy śmierć Heddy to odwaga czy tchórzostwo? Porażka czy zwycięstwo? Ewelina Pietrowiak odpowiedź na te pytania pozostawia widzom, inspirując do poszukiwań we własnym świecie emocji i doświadczeń. To cenna inspiracja, wzbogacająca naszą wiedzę nie tylko o nas samych, ale także o złożonej i pełnej sprzeczności naturze człowieka.

Joanna Kapica-Curzytek, Akademickie Radio Index

Hedda Gabler jest młoda

Z Eweliną Pietrowak, która w Lubuskim Teatrze reżyseruje dramat Ibsena, rozmawia Czesław Markiewicz

Znana jest pani z inscenizacji “Pokojówek” w warszawskim Ateneum, teraz na warsztacie Ibsen. W tym wieku? Sądziłbym, że wolałaby pani coś współczesnego, brutalistycznego? A tu klasyka. Bo Genet to też klasyka.

Genet i Ibsen to klasyka bardzo brutalistyczna. Czasem myślę, że bardziej brutalna niż wiele współczesnych utworów. Czytam je jako sztuki prawdziwie opowiadające o ludziach, o ich ciemnej stronie. Jak wiele strasznych rzeczy może się dziać w człowieku, jak wiele dzieje się między słowami. Wybieram klasykę nie dlatego, że jest to klasyka i wielcy pisarze, ale dlatego, że te utwory osobiście mnie dotykają. Uważam, że są ważne. Dziś nawet ważniejsze niż kiedykolwiek.

Proszę wytłumaczyć, co jest z tymi lustrami? Wiesław Strebejko inscenizował w Zielonej Górze “Pokojówki” i też grał lustrami. Lustro to wróg kobiety!

Lustro to przyjaciel kobiety! W przymierzalniach są specjalne lustra wyszczuplające, najlepsi przyjaciele kobiet. W didaskaliach “Pokojówek” jest lustro i ono gra. Jest ważnym elementem odbijającym twarz człowieka. Maskę człowieka. Jest czymś w rodzaju ludzkich oczu. My siebie nie widzimy. Swoich twarzy nie znamy. Lustro mnie odbija; czasem moją twarz chwali, czasami gani, czasami mnie wyśmiewa . W dramacie masek Geneta, w dramacie kontaktu z drugim człowiekiem odbijania się w jego oczach, lustro jest podstawowym rekwizytem. “Pokojówki” można zrobić bez lustra, byłoby to zadanie trudniejsze i płytsze.

Przyznam, że jako mężczyzna, wolałbym, żeby pani zrobiła “Pamiętnik złodzieja” Geneta... Można powiedzieć, że zapanowała moda na Ibsena. Spowodowała ją nie tylko 100. rocznica śmierci... Czy to przypadek, że akurat “Norą” debiutowała Agnieszka Olsten w Teatrze Narodowym? Odbywa się przegląd sztuk Ibsena? Pani reżyseruje “Heddę Gabler”...

Mam szczęście i komfort, że reżyseruję teksty, które sama sobie wybieram. “Hedda...”, jedna z najlepszych sztuk Ibsena, była moim wewnętrznym wyborem. Nikt mi niczego nie narzucał. Może dodam – Agnieszka reżyseruje od czterech lat, “Nora” to jej debiut warszawski. Myślę, że wzięła na warsztat Ibsena z tych samych powodów, co i ja. W “Heddzie” zobaczyłam dzisiejszą kobietę, która jest w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Na czym polega problem w tej sztuce? Teoretycznie wszystko jest w porządku. Natomiast – po spojrzeniu w głąb siebie – nic się nie układa. Każdy kolejny wybór jest tragiczny, poznanie następnej osoby ewokuje jakieś nowe demony. Myślę, że podobny problem jest w “Norze”. To sztuka o ludziach, a nie o ludziach z XIX wieku. Ludziach krwistych, żywych i dzisiejszych, którzy czegoś się boją, czegoś pragną. Dlatego Ibsen. A że przy okazji przypada 100. rocznica śmierci. Po prostu, tak się złożyło. “Heddę” na swojej tzw. czarnej liście miałam już dawno.

Z “Dzikiej kaczki” zapamiętałem, ze nie zawsze dobrze jest mówić prawdę.

Taka jest konkluzja. Straszna, ale na wskroś ludzka. Sytuacja Heddy jest bardziej skomplikowana. Ale może to nie jest tak brutalne, że nie w każdej sytuacji należy mówić prawdę? I w różnych sytuacjach warto ją trochę zawoalować? U Ibsena nic nie jest jednoznaczne. Nikt nie jest jednoznaczny. I to jest fascynujące.

Hedda Gabler to trochę taka siostra Nory. Rola tytułowa ma wielkie tradycje w Polsce. Irena Solska, Aleksandra Śląska. Kto gra w Zielonej Górze?

Dyrektor i ja wspólnie ustalaliśmy obsadę. Daliśmy kredyt zaufania młodej aktorce, Marcie Frąckowiak, która w zeszłym roku skończyła wrocławską szkołę teatralną,

Jest w wieku Heddy.

Właśnie, to bardzo ważne. Aktorki, które pan wymieniał, zagrały Heddę jako kobiety czterdziestoletnie. Doświadczone aktorki. To trudna rola. Właściwie przez całe przedstawienie nie schodzi się ze sceny. Ale Hedda w didaskaliach u Ibsena ma 29 lat i generalnie jest to sztuka o ludziach młodych, którzy są u progu realizacji planów, a nie o ludziach dojrzałych. Bardziej rozumiem młodych, są dla mnie bardziej czytelni Dlatego nasza Hedda też jest młoda, ma młodego męża, młodych znajomych. Jestem jak najlepszej myśli. Gorąco zapraszam, żeby wszyscy zobaczyli naszą Heddę.

Czy “Hedda” będzie zrobiona po bożemu?

Po bożemu, czyli w kostiumach z epoki, bez prawie żadnych cięć w tekście? Nie, nie będzie po bożemu w sensie zewnętrznego sztafażu. To znaczy – rzecz będzie działa się współcześnie, we współczesnym domu, może to być rok 2006. Tekst trzeba było, delikatnie mówiąc, trochę skondensować dlatego, że dziś tak się nie mówi. Unikamy ibsenowskiego wielosłowia. Natomiast spektakl jest bardzo po bożemu, jeśli chodzi o ducha – Ibsen nie przewróciłby się grobie, gdyby zobaczył to przedstawienie gdyż myśląc o ludziach, o postaciach, o tym, co dzieje się pomiędzy nimi, jesteśmy jak najbardziej w zgodzie z tekstem.

Pracuje pani w oparciu o nowe tłumaczenie Anny Marciniakówny.

To pierwsze polskie tłumaczenie z oryginalnego języka. Z norweskiego. Wszystkie dotychczasowe były z niemieckiego. “Norę” Anna Marciniakówna też tłumaczyła. “Heddę” kończyła w marcu, tak że przed próbami dostaliśmy jeszcze gorące tłumaczenie.

Jest pani wykształcona muzycznie, architektonicznie i teatralnie...

Reżyseruję sztukę, przygotowuję scenografię, za muzykę się nie biorę, robi to kompozytor, Michał Górczyński, chociaż miałam podobne zapędy i chęci.

Współpracowała pani z Mariuszem Trelińskim. Dla mnie przede wszystkim człowiekiem, który zrobił “Pożegnanie jesieni”, film, który powalił mnie na kolana, i “Łagodną”, adaptację Dostojewskiego; ale pani współpracowała przy operze. Czy coś z Trelińskiego znajdziemy w pani inscenizacji?

Teatr Trelińskiego jest z gruntu inny, ponieważ jest teatrem operowym. Poza tym teatrem sztucznym. Na wskroś poetyckim. Ibsen jest pisarzem realistycznym, kameralnym. Opera to taki mój drugi dom i chciałabym kiedyś rozwinąć skrzydła i pozwolić sobie na różnorakie metafory, ale akurat w przypadku “Heddy” nie do końca jest to możliwie. Bo skoro robię realistyczną sztukę, to czegoś – właśnie realizmu – muszę się trzymać. Dużo nauczyłam się od Mariusza Trelińskiego. Przede wszystkim dbałości o formę. Począwszy od scenografii, skończywszy na fryzurach i makijażach śpiewaków. Druga ważna rzecz, nauczyłam się od niego obowiązkowej, rzetelnej roboty teatralnej. Dał mi nieartystowskie myślenie o zawodzie, czyli punktualność, rzetelność, organizację czasu. To jest taki człowiek.

Muszę pani zadać to pytanie – dlaczego reżyseruje pani w Zielonej Górze. Czy jeszcze obowiązuje mit teatru poza centrami? Pojawiają się w tu przecież wybitni reżyserzy, nie tylko gościnnie ze swoim spektaklem, ale też pracują. Czy wolałaby pani to zrobić w Ateneum?

Nie. W Ateneum zrobiłam już przedstawienie. Im więcej pozna się teatrów, aktorów, tym lepiej. Przynajmniej na początku drogi. Potem jest wygodniej. Nie bez powodu reżyserzy zostają dyrektorami teatrów. Na Scenę Młodych Reżyserów do Zielonej Góry zaprosił mnie dyrektor Buck jeszcze w zeszłym sezonie, kiedy byłam na trzecim roku studiów. Obiecałam, że jak tylko będę miała czas, przyjadę. Bardzo się cieszę, że spotkałam się z aktorami, którym chce się pracować i którzy lubią próby. Dyrektor zgodził się na wszystkie moje kaprysy scenograficzne.

Kiedy premiera?

10 czerwca, bardzo gorąco zapraszam. Następne przedstawienie 11 czerwca i zdaje się, w czerwcu będą jeszcze trzy przedstawienia.

Czesław Markiewicz, Magazyn bardzo kulturalny. Radio Zachód 9 maja 2006